piątek, 17 kwietnia 2015

Doris Lessing- "Piąte dziecko"


tłumaczenie  Anna Gren

tytuł oryginału  "The fifth child"

wydawnictwo  Państwowy Instytut Wydawniczy

data wydania  2007

ISBN  8306029577

liczba stron  141
 


 
 
 
Zadaję sobie pytanie po co wybrałam tę książkę...Wiedząc mniej więcej o czym jest...
Po przeczytaniu jestem zdruzgotana. Takie historie nie zdarzają się tylko w filmach, tylko w książkach. One dzieją się naprawdę i nikt, kto decyduje się na dziecko nie powinien mieć poczucia, że jest bezpieczny, że jemu na pewno nie przytrafi się nic złego. Choć każda kochająca się para ma optymistyczną wizję przyszłości, czasem, bez niczyjej winy, ta wizja obraca się w proch...
Wracam do naszych traumatycznych początków, widzę podobieństwa (na szczęście w skali mikro) i sporo różnic.
Jedno dotkliwie boli- odsuwanie się ludzi, którzy wyczuwają inność i ze strachu przed nią uciekają gdzie pieprz rośnie.
Tak jak goście wielkiego domu Harriet i Davida stopniowo odchodzą do swojego przewidywalnego świata.
Matka jest w tym wszystkim zupełnie sama. Bohaterka cierpiąca z powodu walki płodu w swoim brzuchu, czująca się winną z powodu tego, że urodziła tak inne i przerażające w swojej dzikości dziecko, nie potrafi go jednak porzucić i wydać na pewną śmierć. Ryzykując utratę pozostałych czworga dzieci i męża trwa przy Benie obserwując, jak mimo jej starań schodzi na złą drogę. Jest w tym wszystkim tak rozpaczliwie samotna...
Historia nie ma happy endu i to dosłownie mrozi krew w żyłach. Czasem w życiu nie ma happy endu, a niezawinione cierpienie pogrąża człowieka na samym dnie rozczarowania i rozpaczy.
Autorka oddała doskonale i angielską obyczajowość, i klimat grozy, i wewnętrzne rozterki bohaterów. Z sielanki przy ogromnym stole wszystko zmierza ku ostatecznemu pogrzebaniu nadziei. Nie wiem czy znajdę odwagę, by sięgnąć po kolejną część. Jeśli już, to by dostać dowód, że się myliłam i poświęcenie Harriet miało sens, że Ben odnajdzie się w świecie, w którym przyszło mu żyć.
Zwróciłam jeszcze uwagę na cytat:
„Arystokraci, owszem, oni mogą rozmnażać się jak króliki, tego się też spodziewają, ale mają na to pieniądze. Biedacy mogą mieć dzieci, z których połowa umiera, ale oni tego się spodziewają. Jednak ludzie jak my, pośrodku, muszą przywiązywać wagę do tego, ile mają dzieci, żeby móc się o nie troszczyć...”.
Dokładnie się z tym zgadzam, odpowiedzialność przede wszystkim, a parze bohaterów wyraźnie jej brakuje, gdyż żyją na koszt rodziny, a dzieci powołują na świat jedno po drugim, nie zastanawiając się jak sobie dadzą radę z opieką. Zresztą pod tym względem też wykorzystują najbliższych.

W głowie zostaje mi pytanie- jak przedstawiona w książce symboliczna sytuacja świadczy o nas, jako o społeczeństwie? Wiele się zmieniło jeśli chodzi o akceptację inności, o edukację, o metody pracy z niepełnosprawnymi i zaburzonymi ludźmi. Jednak czy aż tak wiele? Czy nie żyją w nas odwieczne atawizmy, które kazały Spartanom zrzucać "odmieńców" ze skały w przepaść?
Porażająca w braku szafowania emocjami przez autorkę książka.

wtorek, 14 kwietnia 2015

Marek Niedźwiecki- "Nie wierzę w życie pozaradiowe"

 
wydawnictwo  Agora SA

data wydania  grudzień 2011 (data przybliżona)

ISBN   9788326806421

liczba stron   168
 




 

Muzyka ciszy. Dźwięki pełne wzruszeń, znane i nieznane, kręcące w oku łzę. Dosłownie i w przenośni są one głównym bohaterem tej książki i czasu, który dla niej poświęciłam. Wtorkowe przedpołudnie, słońce zza rolety, cichy blok, pęd życia gdzieś dalej, ominął mnie łukiem.
Niedźwiedź marzyciel snuje swoją opowieść, której kanwę znam już z Radioty. Człowiek, który wybrał samotność, by móc realizować pasję życia i podróżować w miejsca, których pewnie nigdy nie zobaczę, choć tak bardzo bym chciała. Mówi, że to samotność wybrała jego, że to wolność wynikająca z konsekwentnych decyzji. A ja tak się jej bałam. Zrobiłam wszystko, by nie została ze mną na zawsze, poświęciłam najcenniejsze miejsca i ludzi, zyskując przysięgę, wiernego towarzysza, macierzyńską miłość. Widać tak miało być.
Marek, pasjonat, wrażliwiec, ciepły człowiek, odkrywca, głos jak balsam.
To nie tylko książka o jego karierze, ciekawym życiu, do którego doszedł ciężką pracą i ogromem wyrzeczeń. Między słowami, fragmentami pamiętnika, pocztówkami zdjęć, kryje się szczerość i prostota, dobro w kolorze nieba; przesłanie, by w życiu szukać piękna, wszędzie gdzie ono jest. I o tym, że muzyka to wierny przyjaciel.
Tak jak Pan Marek, nie wierzę w życie poza...książkowe...
A muzyka i dobre radio tak doskonale się komponują z czytaniem. Zaczytajcie się, koniecznie zasłuchując w muzyce jaką kochacie. Może w tej, którą proponuje Marek Niedźwiecki.

Agnieszka Kaluga- "Zorkownia"


wydawnictwo  Znak
data wydania  17 lutego 2014
ISBN  9788324028825
liczba stron  288



Na samym początku ustrzelona w bibliotece, potem odczekała swoje na półce, bo właśnie szykowałam się do operacji, nie wiedząc co mnie czeka. Bałam się po nią sięgnąć.
Chyba niepotrzebnie. Choć nie jest to łatwa lektura i chłonie się ją przez łzy. Zupełnie mokra poduszka. Odkładanie jej na raty to chleb powszedni.
Agnieszka Kaluga, autorka bloga Zorkownia, niegdyś polonistka, dziś studentka psychologii, felietonistka Wysokich Obcasów i przede wszystkim wolontariuszka poznańskiego hospicjum Pallium. Kobieta, która poznała ból straty i doświadczyła światła nadziei.
Pięknie pochyla się nad człowiekiem w jego ostatniej drodze, towarzysząc mu w słowie, geście i modlitwie, w najprostszym trwaniu obok. Jej nienachalne historie, drobinki opowieści, czasem momenty uchwycone w kadr słów, to tchnienie nigdy nie gasnącej nadziei, to wzbierająca rzeka siły, na przekór śmierci, na pohybel umieraniu. To hołd oddany opisanym ludziom i wielkie misterium życia.
Dla mnie czytanie tej książki to terapia, mierzenie się z demonami, remedium na strach. O tym mówi ksiądz Jan Kaczkowski- że trzeba sobie takie graniczne sytuacje wizualizować, ćwiczyć mentalnie, przygotowywać się, by mieć siłę unieść to całe piekło, kiedy przyjdzie godzina próby. To mój pierwszy krok w ramach takiego treningu.
Pani Agnieszko, dziękuję za to niezwykle ważne świadectwo i za ten dar, który emanuje z pani książki. Jest piękny i kruchy jak żonkile trzymane w wyciągniętych dłoniach, które widzimy na okładce- zwiastun zielonej nadziei z obnażonymi cebulkami. Wystawiony na słabość i pełen witalnej siły.

czwartek, 9 kwietnia 2015

Marek Niedźwiecki- "Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie"



wydawnictwo   Wielka Litera 
data wydania   21 maja 2014
ISBN   9788364142673


 


 

 
 To moje pierwsze jak dotąd spotkanie z wspomnieniami słynnego Niedźwiedzia- Marka Niedźwieckiego, prezentera radiowej Trójki i pomysłodawcy oraz realizatora LP3. Aksamitny głos autora znam jednak od dobrych kilkunastu lat, bo wychowałam się na trójkowej liście, nagrywając piosenki na kasety i spędzając przy radiu przytulne piątkowe wieczory. Dzięki liście najbardziej kochałam piątki, początki weekendu i tak zostało mi do dziś. Wcześniej koniecznie sprzątałam pokój na wysoki połysk, a potem już tylko dobra herbatka, przytłumione światło i muzyka przerywana komentarzami Pana Marka.
Ciekawe i pouczające było to spotkanie, pójście po nitce do kłębka, od marzenia po jego spełnienie.
Tytułowy Radiota bardzo szczerze i ujmująco pisze o swoim życiu, wadach, marzeniach, planach, pracy, samotności z wyboru, kontaktach z ludźmi, postrzeganiu świata. Miałoby się ochotę przytulić go za tę niedzisiejszość, odkrycie się, wystawienie na cel. Mnie to wzrusza, bo jest mi bliskie, a jednak mam świadomość, że przez świat jest tak wykorzystywane. Może świadomość bagażu lat i doświadczeń pozwala Niedźwiedziowi na tę szczerość, mówienie o sobie fafuła, przyznawanie się do rumieńców i braku asertywności.
Inspirujący jest też wątek australijski, próba opowiedzenia fenomenu ucieczki w świat daleki od wszystkiego co znane, w poszukiwaniu drogi do samego siebie. Zdjęcia ukazują nie tylko dzikość wyspy na końcu świata i innych, pięknych zakątków naszego globu, ale przede wszystkim nieśmiałego i szczęśliwego człowieka, który dla marzenia poświęcił całe swoje życie.
Panie Marku, dziękuję za tę niezwykłą bliskość, którą dzięki książce dał Pan swoim czytelnikom. To tak jakby podzielił się Pan z nami wszystkim, co najcenniejsze.

Joanna Bator- "Wyspa łza"



wydawnictwo  Znak

data wydania  14 stycznia 2015

ISBN  9788324032792

liczba stron  304
 
  
 
 
 Leżąc w wannie udającej słone morze, doczytywałam ostatnie strony najnowszej książki Joanny Bator- "Wyspy łzy". Wiele się spodziewałam po lekturze i muszę przyznać- dostałam jeszcze więcej, tak dużo, że trudno mi to ubrać w słowa.
Czytanie trwało niezmiernie długo, odkładałam książkę po kilkunastu stronach, bo nie umiałam w sobie pomieścić tych wszystkich pulsujących słów, barokowych konstrukcji ociekających złotem i ostrych jak właśnie naostrzona brzytwa.
Joanna Bator jest dla mnie od dawna wirtuozem słowa, a ta książka jest ucztą dla jego wielbiciela. Jednak gdyby ktoś zapytał mnie, tak po prostu, o czym była ta historia, nie umiałabym jednoznacznie odpowiedzieć.
Dla mnie przede wszystkim o ucieczce i o paradoksalnym odnajdywaniu w niej samego siebie. O zasłuchaniu w swoje wewnętrzne ego, próbie uchwycenia jego nieostrej twarzy, o skupieniu na doznaniach, smakach, wrażeniach, próbie przyszpilenia ulotnych niuansów zdarzeń, chwil, obserwacji.
Sandra Valentine; dziennikarka, której tropem rusza w tropiki pisarka; kobieta która zniknęła bez śladu, jest takim właśnie nieuchwytnym kłębkiem, który potoczył się za daleko i nie sposób już dotrzeć do sedna poszukiwań, tak absorbujące stało się to, co po drodze.
Zahaczka jak mawia Bator, strzępek wspomnień, skojarzenie, nagły przebłysk, na którym buduje się narracja.

To niezwykły dziennik podróży, którego nie sposób traktować tylko dosłownie, choć i to jest ważne, bo autorka kreśli słowa tak, jak impresjonista kreuje swoje dzieło. To przede wszystkim metafizyczna podróż wgłąb, którą pojmie sercem każdy marzyciel i indywidualista. Dla tych, którzy mają odwagę wyjść naprzeciw nieznanemu, będzie to potwierdzeniem słuszności podjętych kiedyś trudnych decyzji. Dla innych, którym nie starczyło tego cennego pierwiastka charakteru, to sen, który budzi bolesną tęsknotę za nieznanym i być może nigdy nie odnalezionym. Tak wielką, że człowiek rozgląda się wokół siebie i czuje niezmierzony smutek. Czymże jest życie jeśli nie złapiemy w garść swoich marzeń?

W klimacie rozważań sugestywne zdjęcia. Dla mnie całość to majstersztyk, choć niełatwy w odbiorze, ale nie sposób się w nim nie zanurzyć, mając wiedzę o ryzyku utonięcia.Bez wątpienia zostawia w człowieku otwarte drzwi, a potem hula niespokojny wiatr...

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Magdalena Grzebałkowska- "Beksińscy. Portret podwójny"

Magdalena Grzebałkowska- "Beksińscy. Portret podwójny"


wydawnictwo Znak


data wydania 17 lutego 2014


ISBN 9788324028740


liczba stron 480
 





 

"Zdzisław Beksiński nigdy nie uderzy swojego syna. Zdzisław Beksiński nigdy nie przytuli swojego syna".
Zdanie, które pojawia się w opisie książki jest sensu stricto clou obszernej biografii autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej. Tak obszernej i rzetelnej, że aż trudno się w nią wczytać, wejść w pełen mroku i niedopowiedzeń klimat życia dwojga niezwykłych ludzi- ojca i syna Beksińskich. Przytłacza, jak wyzierająca z opowieści duszna ciasność korytarzy i labiryntów domu, a potem mieszkania Beksińskich. 

Pomiędzy mężczyznami z rodu Beksińskich, równie ważna matka i żona- Zofia Beksińska, wierna i oddana dwóm mężczyznom swego życia, aż po jego kres.
Śledzimy losy Zdzisława, słynnego na cały świat malarza, rzeźbiarza, grafika i fotografa od dzieciństwa po tragiczną śmierć. Przyglądamy się rozwojowi geniuszu i mrocznym zakamarkom jego psychiki, która drogę ujścia swych fascynacji znajdowała w sztuce artysty. W tym wszystkim syn, ich pokręcona relacja, w której być może należy szukać przyczyn kilkakrotnych prób samobójczych Tomasza, aż do ostatniej, udanej...
Okraszona mnóstwem ciekawych zdjęć, nienachalna, pełna szacunku i daleka od not oceniających książka, wciąga w końcu jak narkotyk, nie pozwala spać, trzyma w garści.

W tle "In memoriam", a w głowie wiele myśli o tym, jak istotne są nasze relacje z najbliższymi, jak to nas kształtuje, czasem umacnia, czasem krzywi i łamie. I o tym, jak tak naprawdę niewiele wiemy o ludziach, którzy nas otaczają- czasem tylko tyle, ile oni sami nam pozwolą zobaczyć.

Nie sposób przeoczyć.