wtorek, 20 marca 2018

Justyna Kopińska- "Z nienawiści do kobiet"




Zawsze powtarzam, że szukam w książkach prawdy- o ludziach i świecie, o mechanizmach, które kierują tym wszystkim, co nas otacza. To jest clou mojego czytania- nie rozrywka i opowiastki o wydumanej rzeczywistości, które pozwalają złapać oddech i rozluźnić się po troskach dnia codziennego, a maniackie tropienie prawdy- prawdziwych emocji, prawdziwych relacji, prawdziwej rzeczywistości.
To mnie interesuje i tylko dzięki temu jestem się w stanie rozwijać jako czytelnik i jako człowiek. Nie musi to być prawda rzeczywista, wystarczy, gdy literacka fikcja jest odwzorowaniem realnego życia i szczerych emocji.

W przypadku tej książki dostałam prawdę w najczystszej postaci, które wyzwoliła we mnie ogrom uczuć. Justyna Kopińska pisze tak, aż brakuje miejsca na oddech - niezwykle przenikliwy styl, bezkompromisowość, rzetelność w podejściu do tematu, ostre, zero- jedynkowe i przypierające do muru pytania, nie pozostawiają miejsca na fałsz, konfabulację, owijanie w bawełnę, kreację. Jest głosem tych, którzy zostali pokonani przez system, machinę urzędniczo- prawniczą, niesprawiedliwość, przemoc.
Demaskuje te procesy, ten bełkot prawników i rzeczników prasowych, którzy odsyłają do akt, zasłaniają się „niepamięcią”, zrzucają odpowiedzialność na innych, by wreszcie w najczystszy i pełen bezczelności sposób odpowiedzieć:
„Nie pamiętam, a nawet jak pamiętam, to i tak pani nie przekażę”.
To ludzie, którzy tworzą ten system, którzy odpowiadają za przepisy, prawo, które nas wszystkich dotyczy- tylko niektórych rozlicza się z niego bardziej, a innych znacznie mniej.

Baczny obserwator rzeczywistości odnajduje to wszystko wokół siebie- w działaniach polityków, w pracach sejmu, w sprawach z czołówek wiadomości i to człowieka po prostu przeraża i paraliżuje, ta świadomość że ja, że ty- w każdej chwili możemy być wmanewrowani i osądzeni za czyjeś winy (sprawa Tomasza, który niesłusznie spędził w więzieniu 18 lat, bo ktoś zechciał ukryć swoją winę kosztem upośledzonego chłopaka, który nie umiał się bronić, film „Układ zamknięty”, film „Symetria”), że molestowanie czy wykorzystanie może nas dopaść w pracy, na łonie rodziny, w naszym towarzyskim życiu.
To pozostawia szeroko otwarte oczy, lęk, ale może też dać siłę do tego, by próbować się przeciwstawić, porzucić naiwność, na rzecz zwierzęcej nieufności i podejrzliwości. By mieć odwagę mówić prawdę i o tę prawdę walczyć, choć… w zanadrzu pozostaje świadomość bezwzględnej przewagi zakłamanych..

Wielu czytelników zwraca uwagę na tytuł zbioru reportaży. Spotykam się z opiniami, że wprowadza w błąd, że to zagranie marketingowe. Nie wiem na ile autorka miała tutaj coś do powiedzenia, ale faktycznie coś w tym jest. Spoglądając na tekst drugi i ostatni można dojść do wniosku, że to świetna klamra spajająca główny temat- rolę ofiary, która została pozbawiona głosu, zostając ze złamanym życiem i ofiary, która przełamując pamięć traumy ten głos odzyskuje- wstając jak feniks z popiołów. I w tym kontekście tytuł jest strzałem w dziesiątkę. Jednakże w zbiorze są opowiadania, które nie mieszczą się w tej stylistyce i tutaj wyraźnie już coś nie pasuje. Domyślam się, że nie jest łatwo jedną pointą spiąć taki wachlarz tematów, ale uważam, że warto pogłówkować i spróbować to zrobić w przyszłości, by niepotrzebnie nie narażać się na krytykę, która tak naprawdę nie skupia się na istocie tekstu. Jest to szkodliwe dla samego przesłania, dla odbioru całości i poszczególnych części, które poruszają niezwykle ważne dla człowieka i społeczności tematy.

Wywiad z autorką jest wisienką na torcie. Justyna Kopińska jawi się tutaj jako niezłomna, silna kobieta i wrażliwa marzycielka, która z wielkim uporem i konsekwencją walczy z… niemożliwym…? Nikt jednak nie odmówi słuszności tej walce.

Gorzkie są te moje refleksje. Świat jest zły, pełen niesprawiedliwości, przemocy. Zostaję z przygnębieniem większym od nadziei na zmianę. Mimo wszystko jednak, nie żałuję, że przeczytałam i myślę, że Justyna Kopińska za swoją pracę w obronie prawdy zasługuje na ogromny szacunek.

Zostawiam was z tym zdaniem…
„- Jaki powinien być temat, żebyś się nim zainteresowała? -Musi być uniwersalny, żeby nie poruszył tylko kilku zainteresowanych tematyką osób, żeby każdy mógł go odnieść do swojego życia. (…) I druga rzecz- powinna to być historia, która mnie dotyka, coś we mnie zmienia, powoduje, że pewne rzeczy sobie przewartościowuję, zadaję różne trudne pytania.”

piątek, 9 marca 2018

Bernadette McDonald- "Kurtyka. Sztuka wolności."





Skalny Zwierz, Wojtek Kurtyka długo czekał na swoją biografię. Napisała ją autorka kilku bestsellerowych książek o wspinaczach wysokogórskich Bernadette McDonald.
Może fakt, iż polski nie jest jej rodzimym językiem i tekst musiał być tłumaczony, a może bardziej werbalna niemoc wobec uchwycenia tak wybitnego zjawiska jakim jest Kurtyka sprawiły, że trudno się czyta tę książkę, a przynajmniej niełatwo czytało się ją mnie. A jednak po przeczytaniu całości, w głowie krystalizuje się świadomość, że obcowało się z niezwykłym człowiekiem.

Jest to w zasadzie klasyczna biografia, przedstawiająca wspinacza- od genealogicznego zarysu przodków, poprzez rozwój pasji i osobowości, po współczesność i perspektywę spojrzenia wstecz na życie dojrzałego i uformowanego mentalnie człowieka.

Wojtek wymyka się jednak gładkim zdaniom i cezurom czasowym. Jest nieuchwytny i nieokiełznany. Taki, jaki zawsze chciał być: wolny i niezależny.
To chyba największy atut tej książki, który najmocniej wypływa spośród słów samego wspinacza- jego niezwykła osobowość bezkompromisowego człowieka, który wolność przekonań stawiał zawsze na pierwszym miejscu, umiłował góry, darząc je wielkim szacunkiem i taką uczynił swoją wspinaczkę.

Im bliżej skały, w jak najmniejszym zespole, z jak najmniejszą ilością sztucznych wspomagaczy (lin i różnych wspinaczkowych "przydasi", o których przecież jako laik nie mam pojęcia)- nocą, bez smyczy i nago- tym lepiej.

Bez parcia do odbierania not i nagród w jakichkolwiek rankingach, bez konieczności zdobywania szczytu, z czujną, zwierzęcą wręcz uwagą i instynktem, który każe się wycofać tuż przed niebezpieczeństwem i z wielką troską o partnera wspinaczkowego- tak Wojtek przetrwał bezpiecznie kilka dekad niebezpiecznej pasji.

Współtowarzyszom górskich dróg i eksplorowanych ścian jest w tej opowieściowi poświęcone dużo uwagi. Przy Wojtku nigdy nikt nie zginął i to bardzo istotna kwestia, ukazująca jego podejście do gór i człowieka, jego wyczucia, odniesienia do standardów bezpieczeństwa i personalnych relacji z innymi ludźmi.
Tak wybitny indywidualista jakim jest Kurtyka, bardzo umiejętnie dobierał sobie partnerów wspinaczkowych, a w swoistej ekwilibrystyce załatwiania pozwoleń, zdobywania pieniędzy, konieczności dalekich podróży w trudnych czasach i przy oczywistych różnicach charakterów oraz podejściu do tej wymagającej pasji, różnej u każdego z nich, było to karkołomne i prawie niewykonalne zadanie. Jemu się udawało, co nie znaczy, że nie dochodziło do sporów i nieprzekraczalnych różnic zdań, które w konsekwencji doprowadzały do rozstań i rozchodzenia się wspólnych dróg na zawsze.
Kurtyka analizował je wszystkie bardzo świadomie i metodycznie- a na drugiej uczuciowej płaszczyźnie- bardzo je przeżywał.
Doświadczył braku troski partnera i jego parcia w drodze na szczyt bez obejrzenia się na drugiego człowieka ze strony Kukuczki, osamotnienia na górskim szlaku ze strony Erharda Loretana i Jeana Troilleta. A mimo to umiał wybaczać i nie chował w sobie urazy. Najbliższą mu osobą był Alex McIntyre i jego wspominał z największym żalem, jako bezpowrotnie utraconego przyjaciela, który tuż przy górskiej ścianie ofiarował mu najwięcej.
Choć między słowami przesącza się niezrozumienie do wielu postaw wspinaczy (zwłaszcza Jerzego Kukuczki, z dogłębną analizą przyczyn jego śmierci, będącej konsekwencją "przemocowego", "taranicznego" parcia do przodu, bez względu na koszty i konsekwencje- którymi m. in. była śmierć jego wielu partnerów wspinaczkowych, wobec której Jurek zdawał się pozostawać niewzruszony) Wojtek potrafi szczerze i altruistycznie oddać każdemu to, co w nim było najlepsze i co zyskał poprzez wspólne drogi z danym człowiekiem. Świadczy to o jego niezwykle światłym umyśle, szlachetnej postawie i dobrym sercu, któremu obce było wszelkie wyrachowanie.

Kurtyka całym swoim życiem zaświadcza, że choć nieobcy był mu egoizm, polegający na bezgranicznym oddaniu swojej pasji, nigdy nie stracił kontaktu z rzeczywistością. Choć presji wymagającego hobby nie wytrzymały dwa małżeństwa, zbudował silną więź ze swoimi dziećmi; prowadzi utrzymującą materialną stabilizację firmę, do której podłoże ugruntowała właśnie pasja i liczne wyjazdy i kontakty z ludźmi.
Potrafił nawet teraz, będąc w wieku, gdy wspinaczka staje się już coraz bardziej poza zasięgiem, odnaleźć radość i spokój w ogrodnictwie, tam upatrując możliwości bliskiego kontaktu z przyrodą, który we wspinaczce był zawsze istotną pointą przeżyć.

Zachował piękne, szczupłe ciało i otwarty umysł, nigdy nie pozostając w tyle i długo będąc równym dla o wiele młodszych od siebie wspinaczy, a już na pewno zawsze pozostając dla nich inspiracją.
Jego pokolenie, pokolenie Ice Warriors, prawie wyginęło... Tak wielu z nich zostało w górach. A on, choć tak wybitny i będący zawsze na uboczu, poza głównym nurtem, a z wcale nie mniejszymi osiągnięciami, pozostał żywy i pełen mądrości, i doświadczenia.

Jest przykładem, również dla mnie, że można żyć "pod prąd", że można być wiernym swoim przekonaniom, że można mieć własne poglądy na życie, kontakty międzyludzkie, religię i w tym wszystkim osiągnąć pełnię szczęścia i spokoju.
Bezkompromisowy, uczciwy i skromny- takim zostanie w mojej pamięci po tej lekturze.

Na koniec kilka "smaczków":

"Podczas swego powietrznego trawersu zarówno Jurek, jak i Wojtek osiągnęli ten poziom spokoju, który dawał im gotowość akceptacji wszystkiego, czego oczekiwały od nich żywioły i sama góra. Osady ich codzienności spłynęły w dół, została sama przejrzystość.[...]
Doświadczenie przemiany na przełęczy pomiędzy północnym a środkowym wierzchołkiem Broad Peaku, potwierdziło przekonanie Wojtka, że górska wspinaczka jest drogą do odmiennych stanów świadomości, w których świat przybiera zupełnie nowe barwy i nabiera nowych właściwości."

"Wspinaczki, takie jak trawers Broad Peaku, zasadniczo zmieniały życie Wojtka. Doświadczenia emocjonalne, które stały się jego udziałem na tych wysokich szczytach, różniły się między sobą intensywnością. Strach i niepokój, ekstremalne, psychofizyczne wyczerpanie, rozpacz, głód i pragnienie- wszystko to przeżył podczas trawersu Broad Peaków. Każde z tych uczuć, choć przeważnie negatywnych, otwierało możliwość odwrotnej reakcji. Euforia. Zaufanie. Opanowanie i spokój. Było tak, jak gdyby wrota percepcji zostały przed nim otwarte. Wszystko to było przywilejem, który stać się może udziałem wysokogórskiego wspinacza."

"Niestety , element, który towarzyszy najczęściej naszym górskim poczynaniom, to stępienie wrażliwości na różne zagrożenia, połączone z "subiektywnym poczuciem nieśmiertelności". Jest to często stan pożądany. "Ekspozycja nie robi na mnie wrażenia", "z radością ładuję się w horrory", to często i z satysfakcją wypowiadane zdania. Stan, który porównałbym do etapu "mocnej głowy" na drodze do alkoholizmu. To pomaga przekraczać bariery sportowego wyczynu, ale jakże często jest powodem przekroczenia bariery życia. Silny duchowy element alpinizmu, który propaguje Kurtyka, to w istocie pielęgnowanie swojej naturalnej wrażliwości, na którą składa się również strach przed utratą najcenniejszego daru- życia." (słowa Ludwika Wilczyńskiego)

"Po próbie na zachodniej ścianie K2 Wojtek był boleśnie świadom, że etos lekkiego stylu i trudnych, nowych dróg, zawsze wiąże się z możliwością porażki. Nauczył się również, że o bezpieczną porażkę, zamiast ryzykownego zwycięstwa, warto walczyć. Rozwiązaniem było trwać na swojej "ścieżce"- tam, gdzie nie ma reguł i procedur, a jedyna rada przychodzi z wnętrza człowieka. Niezależnie od sukcesu czy porażki Wojtek wracał z każdej wspinaczkowej przygody z nowym spojrzeniem na codzienne życie. "Góry funkcjonowały, jako coś w rodzaju Wielkiej Miotły, która wymiatała ze mnie wszelkie śmieci, wszelki banał, wszelkie obarczenie, które wyniosłem z codziennego, neurotycznego życia, i ja wracałem z tych gór jako nieskazitelna, czysta osoba." Stał się bardziej otwarty na piękno życia i otaczający go świat. Nauczył się lepiej przyjmować życiowe sprawy: to, że słabnie, starzeje się, choruje."

"Wojtek- elitarysta i obdarzony intuicją artysta- definiował wolność poprzez styl i estetykę swoich doświadczeń. Ale również poprzez wspinaczki i ryzyko, których podejmować nie chciał. Jako urodzony intelektualista wyniósł ideę wolności na inny poziom, nawet jeżeli był to tylko przejściowy stan świadomości. "Nie ma lepszego środka antyneurotycznego, który równie skutecznie przywracałby właściwe miejsce panoszącemu się konwenansowi i właściwe proporcje urojonym problemom, niż wspaniała ściana. Nie ma też łatwiejszego sposobu na powrót do szczerego i spontanicznego zachowania niż długa i trudna grań. Dlatego człowiek powracający z trudnej eskapady górskiej jest istotą mądrzejszą, spokojniejszą i promieniującą wewnętrznie. Niejako- wyzwoloną."

A tu kwintesencja całej opowieści i próba zwerbalizowania trudności jej narracji, kluczowa do zrozumienia całości:

"Jestem pewna, że dla Wojtka, najczystsze doświadczenie wspinaczkowe istnieje w krainie poza jakąkolwiek formą komunikacji. Tej historii nie da się opowiedzieć. Ale Wojtek rozumie wartość przekazywania swoich głęboko osobistych epifanii dotyczących piękna, partnerstwa i przyjaźni oraz- przede wszystkim- wolności. Wie, że swoim przekonaniem, iż alpinizm nie polega jedynie na wznoszeniu się górską formacją, lecz na wychodzeniu poza siebie samego, powinien dzielić się z innymi. "Jeśli doświadczenia siły i miłości nie potrafisz przenieść z gór do swojego normalnego życia i przekazać go innym, to wspinaczka nie ma sensu. [...] Góry są moim tchnieniem."

To odpowiedź dla wszystkich, pewnie dla większości ludzi, którzy zadają sobie pytania o sens tak karkołomnej pasji. Warto ją poznać, choć pewnie zrozumie ją niewielu.

poniedziałek, 26 lutego 2018

Marcin Wicha- "Rzeczy, których nie wyrzuciłem"


Halina Poświatowska w książce "Opowieść dla przyjaciela" pisała:
"Czy wszystko pozostanie tak samo, kiedy mnie już nie będzie? Czy książki odwykną od dotyku moich rąk, czy suknie zapomną o zapachu mojego ciała? A ludzie? Przez chwilę będą mówić o mnie, będą dziwić się mojej śmierci - zapomną. Nie łudźmy się, przyjacielu, ludzie pogrzebią nas w pamięci równie szybko, jak pogrzebią w ziemi nasze ciała. Nasz ból, nasza miłość, wszystkie nasze pragnienia odejdą razem z nami i nie zostanie po nich nawet puste miejsce. Na ziemi nie ma pustych miejsc..."

Marcin Wicha przekonuje, że rzeczy pamiętają dłużej; zostaje w nich część energii, którą obdarzył je posiadający je człowiek.
Jego dotyk, emocje, fizyczna obecność- wiążą się z nim wspomnieniowo i namacalnie.
I dopiero po jego odejściu dotkliwie zawiadamiają o braku i utracie- swoim osamotnieniem.

Pragnęłam tej książki i obawiałam się jej. Nie z powodów osobistych, bo życie jak dotąd oszczędziło mi tych najboleśniejszych przeżyć vis-a-vis.. Pomimo to wiem, że to nieuchronne, każdego człowieka czeka ta lekcja i to niejeden raz.

Autor porządkując rzeczy, a głównie książki pozostałe po swojej matce, kreśli jej obraz utkany ze wspomnień. Człowieka bezkompromisowego, niejednoznacznego, nadzwyczaj bliskiego. Genealogia jej rodziny nie rozrastała się spokojnie w naszym kraju. Gałęzie drzewa łamały burze historii, wichury wymuszonych działań i osądów. W tym wszystkim wzrosła taka mocna, a jednocześnie krucha i taką ją odtworzył syn.

Śmierć, nienazwana bohaterka tej historii jest blisko, za progiem, framugą, słowem.

O tym jak pozwolić komuś bliskiemu odejść i jak zachować w sobie pamięć o nim, a jednocześnie pójść dalej swoją drogą, Wicha opowiedział najprościej i najpiękniej jak to możliwe; pod-świadomie? wchodząc w dyskurs z Haliną Poświatowską...

"Rzeczy, których nikt nie dotyka, stają się matowe. Blakną. Meandry rzeki, trzęsawiska, muł. [...]
I przedmioty już wiedziały. Czuły, że będą wkrótce przesuwane. Przekładane w niewłaściwe miejsca. Dotykane cudzymi rękami. Będą się kurzyć. Będą się rozbijać. Pękać. Łamać pod obcym dotykiem. [...]
Ale przedmioty szykowały się do walki. Zamierzały stawić opór. Matka szykowała się do walki.
- Co z tym wszystkim zrobisz?
Wiele osób stawia sobie to pytanie. Nie znikniemy bez śladu. A nawet jak znikniemy, to zostaną nasze rzeczy, zakurzone barykady."

Zostają rzeczy, kilka rad, pustka, która zarośnie innym życiem i ślad, rysa na sercu, blizna wypełniona stratą, której nic nie wypełni.
I ta książka z ascetyczną okładką, która pomaga przez to przejść.

poniedziałek, 19 lutego 2018

Ewa Matuszewska- "Lider. Górskim szlakiem Andrzeja Zawady"

Przypadek sprawił, że właśnie dziś kończyłam czytać biografię tuza polskiego himalaizmu- Lidera Andrzeja Zawady. Przecież to dziś właśnie mija 38 rocznica pierwszego, zimowego, polskiego wejścia na Mount Everest! Stało się to, dzięki Niemu właśnie- niezwykłemu, wyjątkowemu człowiekowi i patriocie wielkiej skali, który, jak zawsze to podkreślał- wszystko co robił, robił dla Polski.

Minęło już 18 lat od Jego śmierci i jeszcze nie spełniło się Jego wielkie marzenie- zdobycie K2 zimą.
Krzysztof Wielicki- jego następca, ma właśnie szansę dokonać tego, kierując polską wyprawą i jako Polacy, przez wzgląd na pamięć o kilku dekadach polskiego himalaizmu, a zwłaszcza górskiej działalności Andrzeja Zawady, powinniśmy im mocno kibicować!

Ewa Matuszewska snuje opowieść o Panu Andrzeju z klasą i elegancją, jakiej Jemu samemu nigdy nie brakowało. Przybliża nam Jego drogę do gór, nadzwyczajną osobowość, która skupiała wokół siebie ludzi; talent organizacyjny, zdolności przywódcze, charyzmę, kindersztubę, opanowanie, zdecydowanie, humor.
Zawada był niezwykle skuteczny w dążeniu do celu i swoim zacięciem, osobowością sprawiał, że nie było dla Niego rzeczy niemożliwych. Choć sam nigdy nie przekroczył bariery 8000 metrów, dzięki Niemu, Jego niesłabnącej wierze, wyczuciu, instynktowi, umiejętności podejmowania trafnych decyzji, udało się to tak wielu, a podczas Jego licznych wypraw zginęło tylko dwóch ludzi.

Poznajemy go z relacji partnerów wspinaczkowych, przyjaciół, ludzi, którzy się z nim zetknęli, a także ze szczerej i wzruszającej opowieści żony- aktorki i poetki- Anny Milewskiej. I nie sposób się Nim nie zachwycić.

Oprócz podziwu, który we mnie rósł z każdą stroną opowieści, przyglądałam się z bliska akcjom wysokogórskim; ja wiem, że to tylko słowa- ale jest to tutaj nadzwyczaj barwnie opisane. I wynotowałam sobie jak zwykle kilka cytatów:

"Powyżej 7500 metrów każdy wspinacz zaczyna umierać na raty i tylko od indywidualnej odporności , od zdolności aklimatyzacji zależy tempo, w jakim to następuje. Zamieranie funkcji życiowych, ubytek sił fizycznych i psychicznych, utrata kontroli nad swym organizmem- występowanie tych wszystkich objawów jest wprost proporcjonalne do wysokości. Miraż bliskości szczytu niejednemu odebrał zdolność właściwej oceny sytuacji i oceny samego siebie."

"Przy pewnym poziomie zmęczenia walczący o życie człowiek traci wszelką skłonność do filozofowania. Bierze się rzeczy takimi, jakimi są. Refleksje, rozmyślania, uogólnienia przychodzą później, w domowym fotelu, a nie tam, na szczycie."

"Zastanawiałem się czasami, czy my alpiniści, nie jesteśmy bardziej infantylni niż nasi rówieśnicy. Ich podejście do życia pełne jest pretensji, goryczy, mają często poczucie niespełnienia, a nie robią nic by to zmienić. Zasiąść w fotelu, popić wódeczki i ponarzekać na życie- oto do czego głównie sprowadza się życie towarzyskie."

"Myśląc o Andrzeju, wciąż jestem pod wrażeniem jego młodzieńczego sposobu bycia. Był człowiekiem pod wieloma względami imponującym, emanował wdziękiem i kulturą. Sposób, w jaki odnosił się do uczestników wyprawy, nieco żartobliwy, czasem lekko kpiący, a jednocześnie bardzo życzliwy, utkwił mi głęboko w pamięci."

"Uważam, że intelekt i logika powinny kierować postępowaniem człowieka. Trzeba sprawdzać, co nas ogranicza, na co możemy się narazić, jaki wysiłek podjąć, na co nas stać. Wydaje mi się, że cała moja działalność była przykładem takiego postępowania."

"Mimo upływu lat wciąż pozostaję pod wrażeniem, jakie wywierało przebywanie z nim. Było to jedyne w swoim rodzaju przeżycie, doświadczenie niepowtarzalne. Trudno wyrazić słowami te doznania, ale wyraźnie czuło się, że jest to człowiek, który innym potrafi przekazać swoją energię życiową, emocje, zarazić swymi pasjami. Przebywając w jego towarzystwie, przyjmowało się jego spojrzenie na świat i podejście do życia, pełne dynamizmu, a zarazem pogodne. Niepoprawny wizjoner [...]"

Pozostając pod wrażeniem tego niepoprawnego wizjonera, polecam Wam tę lekturę z całego serca!

poniedziałek, 12 lutego 2018

Joe Simpson- "Dotknięcie pustki"

 
Wysokogórska pasja, elitarna bez cienia wątpliwości z racji konieczności posiadania niezwykłych umiejętności i cech charakteru, nie jest dla każdego. Wymaga wielu poświęceń, siły, uporu i hartu ducha. I czasem lubi zweryfikować podejście wspinacza do życia.

Tytułowy Joe i jego partner wspinaczkowy Simon, pokonujący drogę na szczyt Siula Grande w masywie Andów peruwiańskich, zostają poddani pokerowej próbie zweryfikowania swojej wiedzy o przyjaźni, poświęceniu, partnerstwie liny, moralnym dylemacie ratować kogoś czy ratować siebie.
Niezwykła, przerażająca walka Joe'go o utrzymanie się na powierzchni życia, wydostanie ze szczeliny, powrót do obozu pomimo złamanej nogi, braku jedzenia i wody trzyma w nieustannym napięciu.

Warto poznać tę opowieść, gdyż jest to niesamowita i jedyna w swoim rodzaju relacja człowieka, który przekroczył drugą stronę lustra i wrócił do świata żywych z krainy lodowej pustki.
Jednocześnie to pełne poczucia winy zmagania Simona ze samym sobą- czy postąpił uczciwie, zachowując się tak, a nie inaczej, czy może sobie spokojnie spojrzeć w oczy w lustrze...

Warto również rozważyć te dywagacje zanim zaczniemy pisać komentarze w necie. I przeczytać, zanim zaczniemy się wspinać, by podjąć tę decyzję bardziej odpowiedzialnie.
Język powieści początkowo bardzo techniczny i przez to dość nużący, potem zamienia się w zapierający dech potok słów opływających w poruszające czytelnika emocje.
Bez wątpienia książkę tę trzeba przeczytać.

Zwróćcie uwagę jeszcze na te rozważania:
"Traumatyczne emocje:uczucia winy, żalu, smutku, grozy, przemieszczają się po ścieżkach neuronowych w sposób zbliżony do zakorzenionych, archetypicznych lęków. Współczesna nauka poczyniła ogromne postępy w analizie takich cieni wspomnień i głęboko ukrytych strachów. Dzisiejsi badacze odkrywają metody pomagające mózgowi oduczyć się lęków i zahamowań. Testy na myszach i szczurach dowiodły, że hormonalne reakcje mózgu na tego typu wspomnienia można wytłumić, w ten sposób łagodząc emocje, które wzbudzają. Krótko mówiąc bliskie już są sposoby dokonania zwarcia w samych ścieżkach przenoszenia w umyśle pierwotnych lęków. Źródło najgorszych ludzkich koszmarów, prawdziwej czy wyimaginowanej grozy, znajduje się w gęstym węźle neuronów, zwanym jądrem migdałowatym. Przy każdym traumatycznym przeżyciu, albo przy wspominaniu dawnego, ten "ośrodek strachu" powoduje uwalnianie hormonów, które wypalają w mózgu przerażające wrażenia. To, co nieznośne, staje się także niezapomniane. Badania mają na celu pomoc ofiarom zespołu stresu pourazowego. Pierwsze próby kliniczne z betablokerem propranololem przeprowadzono już w Ameryce. Aby lek był skuteczny, pacjenci muszą go przyjmować możliwie szybko po wypadku."

Psychologia to niezmiernie inspirująca nauka.

środa, 7 lutego 2018

Martyna Bunda- "Nieczułość"




Noc, cichy dom. Mąż chrapie na lewym boku, syn w drugim pokoju przytula rozgrzany policzek do poduszki; zegar miarowo tyka. To mój czas. Kiedy zagonione ręce nie muszą już nic robić, a głowa może uciec poprzez strony w daleki świat książkowych historii i w bliski- własnych wspomnień.
Martyna Bunda zabrała mnie w tę niezwykłą podróż zaledwie wczoraj, a doszłam tak daleko. Z Rozelą, Gertą, Trudą, Ildą, ale i ja sama- z moją mamą i moimi dwiema siostrami.

Jakiż to debiut, gdy otrzymuje się opowieść, która jak krew wartko płynie pod skórą. Przychodzi jak ktoś bliski i rozsiada się nad herbatą. To wielki dar tak pisać!
Z humorem, bo przecież te przezabawne historie dziewiczogórskich zwierząt co rusz wywołują salwy śmiechu. Nie tylko zwierząt zresztą- ludzie też nie są pozbawieni humorystycznych rysów, zarówno mężczyźni i kobiety. Humor językowy i sytuacyjny jest jednym z wielu atutów powieści.
Jest również głębia, dojrzałość, sentymentalna tkliwość i czułość właśnie, wbrew przewrotnemu tytułowi. Dzieje twardej i nieziemsko silnej Rozeli i jej córek są symboliczną opowieścią o kobietach tamtych czasów- panien z dzieckiem, gwałconych przez żołnierzy bezimiennych kobiet, matek zmuszonych samodzielnie wychowywać dzieci, żon aresztowanych, bądź nieudolnych mężów, kochanek będących tą drugą... Kobiet zaradnych, czasem szalonych, ciężko pracujących, pomysłowych, samotnych, tęskniących, mających marzenia i stawiających czoła prozie życia.

Tu jest wszystko i śmiech i łzy, artyzm i prostota; życie, które nie znosi próżni i zaciekle jak perz walczy o przetrwanie.
Jestem głęboko wzruszona darem, jaki otrzymałam. Jeśli to jest kolejny kamyk, który muszę podnieść na drodze do własnej historii chowam go z namaszczeniem do pudełka:"wielkie wzruszenie". Tak właśnie chciałabym opowiedzieć historię mojej rodziny.

 Zakończę niezwykłym cytatem:
"Rozela bardzo chciała czuć radość. Była ją dłużna i córce, i dziecku, które się miało urodzić. A jednak poczuła niepokój. To życie jest nie do udźwignięcia- pomyślała. - Wciąż jakieś zmiany. Nie sposób uporać się z jedną, a już goni następna. Przestraszyła się, że aż tyle nie wytrzyma."

Toż to Heraklit z Efezu w najczystszej, kobiecej postaci. Panta rhei.
Popłyńmy i my z tym oczyszczającym nurtem...

czwartek, 25 stycznia 2018

Dominik Rutkowski- "Zadry"

Niezwykle wyczekana nagroda w konkursie literackim portalu Lubimy Czytać!

Dobrą literaturę zwykle poznaje się od razu. Słowa płyną gładko i zakorzeniają się w umyśle, nie pozwalając odłożyć książki na półkę, każąc o niej myśleć, nawet gdy jest poza zasięgiem dłoni. A tutaj było co czytać! Ponad 400 stron małego druku. Zajęło mi to sporo czasu, ale był to nadzwyczajny zastrzyk emocji.

Historia opowiedziana przez Rutkowskiego jest doskonałym scenariuszem na film i mam nadzieję, że kiedyś takowy powstanie- sukces murowany!
Po mistrzowsku dozowane i budowane napięcie, zawieszenie historii pomiędzy czasami końca wojny a współczesnością, szeroka paleta charakterów i postaw ludzkich zmieszana w tyglu wydarzeń.
Ludzie z różnych stron i kultur, rzuceni na pastwę historii i jej paradoksów, kierowani są mocą przypadku, przymusu, a czasem i własnego wyboru do poniemieckiego majątku, z którego na fali nowej, powojennej władzy powstaje gdzieś na Pomorzu Zachodnim PGR.
Wrześniowo, mała mieścina usytuowana w pewnym oddaleniu od Miasteczka (Miastka) i Koszalina jest soczewką, w której odbija się obraz tamtych czasów. Wymęczeni wojną, uwikłaniem w układy, rzuceni przez ślepy wir historii ludzie pragną zacząć nowe życie, ale czy będzie im dane odrzucić od siebie uprzedzenia? Czasem łatwiej odpowiedzialność za własne krzywdy zrzucić na barki wroga, kozła ofiarnego...

O tym jak kształtowała się PGRowska mentalność- "Czy się stoi czy się leży, to wypłata się należy", mieniu niczyim, przymykaniu oczu na kradzieże, układach i układzikach i wykuwaniu się społecznych relacji przeczytamy tu sporo. Dowiemy się też skąd w ludziach wzięła się poustrojowa bezradność i bieda.
Nade wszystko jednak, między wierszami, w strzępkach historii wypowiadanych ściszonym głosem przy trwożnym odwracaniu głowy, będziemy przeczuwać nieuniknioną hamletowską tragedię zwaśnionych rodów.
Aż do ostatniej strony nakręcona spirala napięcia przytrzyma nas w pełnym niedowierzania szachu.

Niezwykle mocna lektura z wymownym tytułem!

sobota, 20 stycznia 2018

Grażyna Jagielska- "Ona wraca na dobre"

Czytanie prozy Jagielskiej to dla mnie przeglądanie się w studni. Zajęcie trochę kuszące, a bardziej niebezpieczne. Wraca przestroga z dzieciństwa- wciągną cię topielce... Czytam i mam poczucie, że gdzieś ucieka mi życiodajny tlen i muszę się mocno postarać, by go odzyskać.

Nie odnajduję tu potwierdzenia, że autorka- bohaterka i jej przyjaciółka Ewa wróciły na dobre. W związku z tym nie mam pewności, że z choroby psychicznej można wyjść bez szwanku i zacząć na powrót żyć własnym życiem. Może o to chodzi- nie da się wejść w te same buty, bo wciąż będą uwierać i odnawiać stare rany?
Monotematyczność Ewy skupionej na odtwarzaniu dnia, który był kontynuacją jej traumy, odważne wyjście Grażyny naprzeciw marzeniom, to ich sposoby na walkę czy ucieczkę? Nie umiem tego ocenić.. Przeraża mnie jednak świadomość jak krucha jest granica wytrzymałości człowieka wobec problemu czy zdarzenia, na które często nie ma żadnego wpływu i jak ogromna jest bezwzględna dwutorowość świata, który nie zważając na nic będzie biegł dalej obok i nigdy się nie zatrzyma.

Kwintesencją tej książki, w której fabuła jest w zasadzie tylko tłem procesu myślowego, jest zdanie:
"Życie w zgodzie ze sobą to skomplikowana sprawa. Wymaga dokonania zmian, które prawie zawsze są bolesne i budzą strach. Lęk przed zmianą i tym, co przyniesie, jest tak silny, że życie w niezgodzie ze sobą już wcale nie wydaje się takie złe, przeciwnie- wydaje się do zniesienia. Byłam dobrze zabezpieczona przed koniecznością dokonania zmiany w życiu, jak zresztą większość ludzi. Potrafiłam powiedzieć z dużą precyzją, dlaczego nie mogę jej przeprowadzić."

Zaglądam w siebie i widzę dużo więcej niż chciałabym zobaczyć. Jagielska pozostawia we mnie niepokój.

Ja, pustelnik. Autobiografia- Piotr Trybalski, Piotr Pustelnik

Jak różna jest droga ludzi do Gór...

Piotr "Pusty" Pustelnik, trzeci po Jurku Kukuczce i Krzysztofie Wielickim zdobywca Korony Himalajów i Karakorum rozbudzał moją ciekawość. Istnieje bowiem gdzieś obok głównego nurtu himalaistów i sam o sobie mówi, że jego sposobem na ten niebywały sukces był strach, przypadek i partnerstwo.
Jego droga w górach wysokich rozpoczęła się w wieku 39 lat, poza programem narodowym Andrzeja Zawady, skończyła piątym, udanym wreszcie wejściem na Annapurnę w wieku lat 59!

Jedynak, pieszczoszek rodziców, chłopiec z wadą serca, desperacko próbujący się wyrwać spod ich kurateli, długo dojrzewał do własnych wyborów. Jednak kiedy usłyszał zew wiatru pośród grani sięgających nieba, już nic nie mogło go zatrzymać. Często przytrzymywali go w miejscu inni ludzie potrzebujący pomocy, otrzymał nawet nagrodę Fair Play za całokształt kariery sportowej, blokowała pogoda, brak finansów, rozlatujące się zespoły; ale- ukończył swoje dzieło.

Pomimo wszystko nie jest to pomnik ze spiżu- może jak na mój gust za bardzo między wierszami (Piotr Trybalski- rozmówca Pustelnika wg mnie zachowuje się tutaj ciut zachowawczo), ale jednak widzimy obraz faceta, który nie potrafił tak jak np Maciej Berbeka poza górami oddawać się rodzinie. Wracał i znów myślał co dalej, żeby znowu uciec w góry. Nie dziwię się, że w końcu jego małżeństwo się rozpadło, choć oddaję tutaj honor jego pierwszej żonie- bardzo silna kobieta! Piotr Pustelnik znalazł jednak szczęście u boku kolejnej żony i na dodatek został tatą po raz kolejny, a zawodowo spełnia się w podróżach podbiegunowych.
Bardzo ciekawa rozmowa okraszona mnóstwem niezwykłych zdjęć.

I kilka ciekawych spostrzeżeń:
"W tamtym czasie toczyłem walkę o byt, by rodzina jakoś przetrwała. Miałem dwoje dzieci, w Polsce ciężko się żyło. Jeszcze nie za bardzo wiedziałem na co się zdecyduję, co wybiorę. Naukę? A może alpinizm? Do tej pory jakoś mi się udawało to wszystko łączyć, ale nagle się zorientowałem, że stojąc w takim rozkroku jestem przeciętny tu i tam. I którąś z tych przeciętności muszę wyeliminować. Ale nie miałem pojęcia jak to zrobić."

Takim podejściem niezwykle mi imponuje i za tym pewnie stoi sukces tego, że nie jest tylko legendą, a żyjącym człowiekiem:
"Góry nauczyły mnie, żeby z własnej woli czy to dla zaspokojenia ambicji, czy z innych powodów, nie pakować się w sytuacje, w których człowiek musiałby dokonywać niemoralnych wyborów. Nauczyły mnie unikać diabelskiej alternatywy. Lepiej nie wejść na szczyt, zawrócić, niż pchać się z przekonaniem, że jakoś to będzie."

"Mimo to uważam, że nie można uciekać od odpowiedzialności, gdy człowiek wpakuje się w sytuację z tą nieszczęsną, diabelską alternatywą i musi podjąć decyzję: ratować siebie czy pomóc komuś innemu. Jeśli ktoś ma problem z etycznym wyborem- niech nie pcha się tam, gdzie może paść pokerowe: sprawdzam. I to nie jest ucieczka od wzięcia odpowiedzialności za innych, to jest niewplątywanie się w sytuacje, w których tę odpowiedzialność należałoby wziąć."

W pewnym momencie konstatuje ze smutkiem:
"Rzeczywistość, od której uciekamy w góry, dogania nas tam i wali po łbie."

A tu najczystsza definicja pasji:
"Każdy człowiek ma w organizmie jakąś czułą strunę, gdy się ją trąci, odzywa się dźwięk, którego człowiek potrzebuje. Najsłodsza melodia."

Pozostaje nam życzyć sobie, by każdy z nas usłyszał ten jedyny, właściwy sobie dźwięk, który doprowadzi go do pasji dającej szczęście.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Olga i Piotr Morawscy- "Od początku do końca"




"Wspinam się nie tylko dla samej skały czy lodu i dla samego wspinania. Dla mnie to także podróże, poznawanie ludzi, życia w namiocie, walka ze śniegiem i wiatrem. Przepiękne widoki, gdy człowiek wisi w środku ściany, a pod nim znajduje się kilkaset metrów czy kilka kilometrów powietrza. Kiedy jestem w górach, nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech. Jest wyłącznie natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, że to tylko mój wymysł, bo przed życiem się nie ucieknie. Zależy, kto co nazywa życiem. Ledwie wrócę do domu, już tęsknię do kolejnych przygód. Jak to kiedyś powiedział mój znajomy: na początku twoje życie toczy się normalnie, czasem przerywasz je wyprawami; potem twoje wyprawy toczą się normalnie i czasem przerywasz je życiem."

Nie wyschły jeszcze łzy i zastanawiam się jak spisać to co czuję. Zbliżyłam się do autorów tej niezwykłej książki. Dzięki Oldze, która po śmierci Piotra pod Dhaulagiri postanowiła zrealizować marzenie Piotra i wydać książkę o jego pasji, mogłam być milczącym świadkiem ich wspólnego życia. Jego z perspektywy dziennika, pisanego podczas wypraw wysokogórskich. Jej ze wstępów pisanych przed każdą z nich i niezwykle wzruszającego i oczyszczającego zakończenia.
O tym, jak rodził się ich związek, jak wyglądało ich wspólne życie, co tak naprawdę oznacza pasja zdobywania gór wysokich dla rodziny i samego wspinacza; o rozłące, powrotach, wierze, nadziei, strachu... Ale też o realizowaniu swoich marzeń, poświęceniu, wewnętrznym rozdarciu...

"Jest późny wieczór. Leżę w namiocie pogrążony w rozmyślaniach i nie mogę zasnąć. Wiatr co pewien czas wpada gwałtownie między namioty, szarpie, gniecie i cichnie gdzieś pomiędzy serakami. Ale to nie on nie pozwala mi zasnąć. Jutro schodzę, zabieram wszystkie swoje rzeczy i opuszczam to miejsce, które przez dwa miesiące było dla mnie domem. Opuszczam górę, na której filarze zostawiłem wiele sił, przekleństw i radości. Na tych lodowo- skalistych stokach zostawiam część siebie, swojej duszy i swojego serca. Wracam uboższy o taką właśnie cząstkę siebie. Wiem, że po powrocie będę jej szukał nadaremnie. Będę się budził w nocy, patrzył w spokojny, nieruchomy sufit i podświadomie nasłuchiwał wycia wiatru, jęku szarpanej nim góry. Przed oczami będę się starał wywołać jej obraz. Będę snuł plany powrotu do lodowej krainy, marzenia o walce, nadziei, porażce i smaku zwycięstwa. Smaku, którego nie było mi dane teraz zaznać. Jednocześnie się cieszę, że wrócę do kochanych osób, do świata, od którego sam uciekłem, a teraz za nim tęsknię. I tak już chyba pozostanie. Człowiek rozdarty pomiędzy dwa światy, szukający cząstek samego siebie porozrzucanych wśród śnieżnych grani i ulic wielkiego miasta, rozpaczliwie usiłujący je pozbierać."

Piotr Morawski dalej stwierdza:
"Człowiek wpadł w ten surowy, biały świat i będzie pragnął go do końca życia. Ale w tym surowym, białym świecie będzie pragnął rodziny i bliskich. Kompromis nie istnieje..."

Wiedziała to też jego żona; była świadoma tego, że właśnie miłość do gór, najbardziej określająca i kształtująca człowieka, którego kochała okradła ją z niego samego. Zdawała sobie sprawę z faktu, iż jej życie było przez to zdominowane, ograniczone i trudne. Jej mąż realizował zasadę : Ze wszystkich dróg wybieraj zawsze najtrudniejszą. A ona..
Została sama, by dopiero wtedy, przeżywając ból straty jakiej nawet nie umiem sobie wyobrazić, zrozumieć, że życie toczy się dalej, pomimo wszystko i że ona da sobie radę sama.

Płakałam nad jego bezsensowną śmiercią, gdzie tak blisko było wybawienie, ale w głębi duszy wiem, że teraz prawdopodobnie jest szczęśliwy, tam w tej lodowej otchłani.

Joanna Bator- "Purezento"


Czytelniku, nie odbiorę Ci tej przyjemności pisząc recenzję... Cóż mam bowiem powiedzieć...
Swoim astetycznym pięknem książka ta pozostawia człowieka w wielkim niedosycie! Pomiędzy obowiązkami, rodziną, snem- nadal płynę na rowerze poprzez przecież zupełnie obce, a niezrozumiale bliskie Tokio, z kotem w koszyku, wypatrując na horyzoncie fantomu góry Fuji...
Zaczarowana książka- a okładka najpiękniejsza jaką widziałam w życiu!

Joanna Bator jeszcze nigdy mnie nie nie zawiodła.. Nawet opluwany "Rok królika" miał w sobie to coś.. Tutaj przeszła jednak samą siebie. Historia jak balsam na potrzaskane problemami serce i jak dobra, kojąca dłoń, która głaszcze po strudzonej głowie. Szkoda, że pochłania się ją migiem, bo aż chciałoby się w niej zamieszkać...

Zostawia też w pamięci ulotny dotyk, zapach i smak Japonii, a przecież nigdy jej nie widziałam ani nawet nie interesowałam się tym krajem.

Może tylko czasem, w powtarzalnych motywach, przez ułamek sekundy, leciutkie drżenie, zmęczenie materiału, przeczucie zniecierpliwienia, szybko odpędzone ruchem dłoni. Joanno, nie wyprowadzaj nas z baśni swoich światów pod żadnym pozorem!

Przesłanie, historię, mądrość słów muszę w sobie poukładać jak zakupy w spiżarni, jak książki na półce, przemyśleć, oswoić..
Zostaję więc z garścią zdań...

"Kocha się tego, któremu najbardziej pragnie się opowiadać."

"Przypomniałam sobie słowa Makoto: miejsce, w którym widać światło, wymaga wysiłku. Łut szczęścia przydarzy się tylko umysłowi dążącemu do światła. Żyjący w ciemności zmarnują dar. Czy ja taka byłam?"

"Być może moje życie stanie się teraz wędrówką przez kraje, domy, ludzi. W miarę upływu czasu zgromadzę coraz więcej miejsc do tęsknienia. Ale do żadnego się nie przywiążę. Stanę się kolekcjonerką odcieni melancholii (...)"

"-Jak się nie podejmuje decyzji?
-Zwolnij. Bądź cierpliwa. Pozwól rzeczom toczyć się w swoim rytmie. Niektóre sprawy wolno dojrzewają. Inne mijają powoli. Niektórzy ludzie mają inny rytm. Jeśli ci na czymś albo kimś zależy, otwórz zmysły. Wsłuchaj się w ten rytm. Poczuj go."

"Czasami jest się pewnym od razu. Widzi się innego człowieka i coś delikatnie klika we wszechświecie. Zaczyna się historia jak ziarnko piasku. Jak lawina. Ta jedyna twarz wybrana spośród innych twarzy. Kiedy poznałam mojego chłopaka, wiedziałam w tej samej chwili, że chcę z nim pobyć. Takie słowa wtedy mi przyszły do głowy. Pobyć z nim. Kiedy poznałam Mako, chciałam, by mnie wziął. Tak, jak bierze się prezent. Ja czułam się obdarowana od chwili, kiedy go zobaczyłam."

Ponad to, jeszcze haiku. Upojona pięknem słów dostrzegłam tylko dwa. A wy?