Zawsze
powtarzam, że szukam w książkach prawdy- o ludziach i świecie, o
mechanizmach, które kierują tym wszystkim, co nas otacza. To jest clou
mojego czytania- nie rozrywka i opowiastki o wydumanej rzeczywistości,
które pozwalają złapać oddech i rozluźnić się po troskach dnia
codziennego, a maniackie tropienie prawdy- prawdziwych emocji,
prawdziwych relacji, prawdziwej rzeczywistości.
To mnie interesuje i tylko dzięki temu jestem się w stanie rozwijać jako
czytelnik i jako człowiek. Nie musi to być prawda rzeczywista,
wystarczy, gdy literacka fikcja jest odwzorowaniem realnego życia i
szczerych emocji.
W przypadku tej książki dostałam prawdę w najczystszej postaci, które
wyzwoliła we mnie ogrom uczuć. Justyna Kopińska pisze tak, aż brakuje
miejsca na oddech - niezwykle przenikliwy styl, bezkompromisowość,
rzetelność w podejściu do tematu, ostre, zero- jedynkowe i przypierające
do muru pytania, nie pozostawiają miejsca na fałsz, konfabulację,
owijanie w bawełnę, kreację. Jest głosem tych, którzy zostali pokonani
przez system, machinę urzędniczo- prawniczą, niesprawiedliwość, przemoc.
Demaskuje te procesy, ten bełkot prawników i rzeczników prasowych,
którzy odsyłają do akt, zasłaniają się „niepamięcią”, zrzucają
odpowiedzialność na innych, by wreszcie w najczystszy i pełen
bezczelności sposób odpowiedzieć:
„Nie pamiętam, a nawet jak pamiętam, to i tak pani nie przekażę”.
To ludzie, którzy tworzą ten system, którzy odpowiadają za przepisy,
prawo, które nas wszystkich dotyczy- tylko niektórych rozlicza się z
niego bardziej, a innych znacznie mniej.
Baczny obserwator rzeczywistości odnajduje to wszystko wokół siebie- w
działaniach polityków, w pracach sejmu, w sprawach z czołówek wiadomości
i to człowieka po prostu przeraża i paraliżuje, ta świadomość że ja, że
ty- w każdej chwili możemy być wmanewrowani i osądzeni za czyjeś winy
(sprawa Tomasza, który niesłusznie spędził w więzieniu 18 lat, bo ktoś
zechciał ukryć swoją winę kosztem upośledzonego chłopaka, który nie
umiał się bronić, film „Układ zamknięty”, film „Symetria”), że
molestowanie czy wykorzystanie może nas dopaść w pracy, na łonie
rodziny, w naszym towarzyskim życiu.
To pozostawia szeroko otwarte oczy, lęk, ale może też dać siłę do tego,
by próbować się przeciwstawić, porzucić naiwność, na rzecz zwierzęcej
nieufności i podejrzliwości. By mieć odwagę mówić prawdę i o tę prawdę
walczyć, choć… w zanadrzu pozostaje świadomość bezwzględnej przewagi
zakłamanych..
Wielu czytelników zwraca uwagę na tytuł zbioru reportaży. Spotykam się z
opiniami, że wprowadza w błąd, że to zagranie marketingowe. Nie wiem na
ile autorka miała tutaj coś do powiedzenia, ale faktycznie coś w tym
jest. Spoglądając na tekst drugi i ostatni można dojść do wniosku, że to
świetna klamra spajająca główny temat- rolę ofiary, która została
pozbawiona głosu, zostając ze złamanym życiem i ofiary, która
przełamując pamięć traumy ten głos odzyskuje- wstając jak feniks z
popiołów. I w tym kontekście tytuł jest strzałem w dziesiątkę. Jednakże w
zbiorze są opowiadania, które nie mieszczą się w tej stylistyce i tutaj
wyraźnie już coś nie pasuje. Domyślam się, że nie jest łatwo jedną
pointą spiąć taki wachlarz tematów, ale uważam, że warto pogłówkować i
spróbować to zrobić w przyszłości, by niepotrzebnie nie narażać się na
krytykę, która tak naprawdę nie skupia się na istocie tekstu. Jest to
szkodliwe dla samego przesłania, dla odbioru całości i poszczególnych
części, które poruszają niezwykle ważne dla człowieka i społeczności
tematy.
Wywiad z autorką jest wisienką na torcie. Justyna Kopińska jawi się
tutaj jako niezłomna, silna kobieta i wrażliwa marzycielka, która z
wielkim uporem i konsekwencją walczy z… niemożliwym…?
Nikt jednak nie odmówi słuszności tej walce.
Gorzkie są te moje refleksje. Świat jest zły, pełen niesprawiedliwości,
przemocy. Zostaję z przygnębieniem
większym od nadziei na zmianę. Mimo wszystko jednak, nie żałuję, że
przeczytałam i myślę, że Justyna Kopińska za swoją pracę w obronie
prawdy zasługuje na ogromny szacunek.
Zostawiam was z tym zdaniem…
„- Jaki powinien być temat, żebyś się nim zainteresowała?
-Musi
być uniwersalny, żeby nie poruszył tylko kilku zainteresowanych tematyką
osób, żeby każdy mógł go odnieść do swojego życia. (…)
I druga rzecz- powinna to być
historia, która mnie dotyka, coś we mnie zmienia, powoduje, że pewne
rzeczy sobie przewartościowuję, zadaję różne trudne pytania.”
Skalny
Zwierz, Wojtek Kurtyka długo czekał na swoją biografię. Napisała ją
autorka kilku bestsellerowych książek o wspinaczach wysokogórskich
Bernadette McDonald.
Może fakt, iż polski nie jest jej rodzimym językiem i tekst musiał być
tłumaczony, a może bardziej werbalna niemoc wobec uchwycenia tak
wybitnego zjawiska jakim jest Kurtyka sprawiły, że trudno się czyta tę
książkę, a przynajmniej niełatwo czytało się ją mnie. A jednak po
przeczytaniu całości, w głowie krystalizuje się świadomość, że obcowało
się z niezwykłym człowiekiem.
Jest to w zasadzie klasyczna biografia, przedstawiająca wspinacza- od
genealogicznego zarysu przodków, poprzez rozwój pasji i osobowości, po
współczesność i perspektywę spojrzenia wstecz na życie dojrzałego i
uformowanego mentalnie człowieka.
Wojtek wymyka się jednak gładkim zdaniom i cezurom czasowym. Jest
nieuchwytny i nieokiełznany. Taki, jaki zawsze chciał być: wolny i
niezależny.
To chyba największy atut tej książki, który najmocniej wypływa spośród
słów samego wspinacza- jego niezwykła osobowość bezkompromisowego
człowieka, który wolność przekonań stawiał zawsze na pierwszym miejscu,
umiłował góry, darząc je wielkim szacunkiem i taką uczynił swoją
wspinaczkę.
Im bliżej skały, w jak najmniejszym zespole, z jak najmniejszą ilością
sztucznych wspomagaczy (lin i różnych wspinaczkowych "przydasi", o
których przecież jako laik nie mam pojęcia)- nocą, bez smyczy i nago-
tym lepiej.
Bez parcia do odbierania not i nagród w jakichkolwiek rankingach, bez
konieczności zdobywania szczytu, z czujną, zwierzęcą wręcz uwagą i
instynktem, który każe się wycofać tuż przed niebezpieczeństwem i z
wielką troską o partnera wspinaczkowego- tak Wojtek przetrwał
bezpiecznie kilka dekad niebezpiecznej pasji.
Współtowarzyszom górskich dróg i eksplorowanych ścian jest w tej
opowieściowi poświęcone dużo uwagi. Przy Wojtku nigdy nikt nie zginął i
to bardzo istotna kwestia, ukazująca jego podejście do gór i człowieka,
jego wyczucia, odniesienia do standardów bezpieczeństwa i personalnych
relacji z innymi ludźmi.
Tak wybitny indywidualista jakim jest Kurtyka, bardzo umiejętnie
dobierał sobie partnerów wspinaczkowych, a w swoistej ekwilibrystyce
załatwiania pozwoleń, zdobywania pieniędzy, konieczności dalekich
podróży w trudnych czasach i przy oczywistych różnicach charakterów oraz
podejściu do tej wymagającej pasji, różnej u każdego z nich, było to
karkołomne i prawie niewykonalne zadanie. Jemu się udawało, co nie
znaczy, że nie dochodziło do sporów i nieprzekraczalnych różnic zdań,
które w konsekwencji doprowadzały do rozstań i rozchodzenia się
wspólnych dróg na zawsze.
Kurtyka analizował je wszystkie bardzo świadomie i metodycznie- a na drugiej uczuciowej płaszczyźnie- bardzo je przeżywał.
Doświadczył braku troski partnera i jego parcia w drodze na szczyt bez
obejrzenia się na drugiego człowieka ze strony Kukuczki, osamotnienia na
górskim szlaku ze strony Erharda Loretana i Jeana Troilleta. A mimo to
umiał wybaczać i nie chował w sobie urazy. Najbliższą mu osobą był Alex
McIntyre i jego wspominał z największym żalem, jako bezpowrotnie
utraconego przyjaciela, który tuż przy górskiej ścianie ofiarował mu
najwięcej.
Choć między słowami przesącza się niezrozumienie do wielu postaw
wspinaczy (zwłaszcza Jerzego Kukuczki, z dogłębną analizą przyczyn jego
śmierci, będącej konsekwencją "przemocowego", "taranicznego" parcia do
przodu, bez względu na koszty i konsekwencje- którymi m. in. była śmierć
jego wielu partnerów wspinaczkowych, wobec której Jurek zdawał się
pozostawać niewzruszony) Wojtek potrafi szczerze i altruistycznie oddać
każdemu to, co w nim było najlepsze i co zyskał poprzez wspólne drogi z
danym człowiekiem. Świadczy to o jego niezwykle światłym umyśle,
szlachetnej postawie i dobrym sercu, któremu obce było wszelkie
wyrachowanie.
Kurtyka całym swoim życiem zaświadcza, że choć nieobcy był mu egoizm,
polegający na bezgranicznym oddaniu swojej pasji, nigdy nie stracił
kontaktu z rzeczywistością. Choć presji wymagającego hobby nie
wytrzymały dwa małżeństwa, zbudował silną więź ze swoimi dziećmi;
prowadzi utrzymującą materialną stabilizację firmę, do której podłoże
ugruntowała właśnie pasja i liczne wyjazdy i kontakty z ludźmi.
Potrafił nawet teraz, będąc w wieku, gdy wspinaczka staje się już coraz
bardziej poza zasięgiem, odnaleźć radość i spokój w ogrodnictwie, tam
upatrując możliwości bliskiego kontaktu z przyrodą, który we wspinaczce
był zawsze istotną pointą przeżyć.
Zachował piękne, szczupłe ciało i otwarty umysł, nigdy nie pozostając w
tyle i długo będąc równym dla o wiele młodszych od siebie wspinaczy, a
już na pewno zawsze pozostając dla nich inspiracją.
Jego pokolenie, pokolenie Ice Warriors, prawie wyginęło... Tak wielu z
nich zostało w górach. A on, choć tak wybitny i będący zawsze na uboczu,
poza głównym nurtem, a z wcale nie mniejszymi osiągnięciami, pozostał
żywy i pełen mądrości, i doświadczenia.
Jest przykładem, również dla mnie, że można żyć "pod prąd", że można być
wiernym swoim przekonaniom, że można mieć własne poglądy na życie,
kontakty międzyludzkie, religię i w tym wszystkim osiągnąć pełnię
szczęścia i spokoju.
Bezkompromisowy, uczciwy i skromny- takim zostanie w mojej pamięci po tej lekturze.
Na koniec kilka "smaczków":
"Podczas swego powietrznego trawersu zarówno Jurek, jak i Wojtek
osiągnęli ten poziom spokoju, który dawał im gotowość akceptacji
wszystkiego, czego oczekiwały od nich żywioły i sama góra. Osady ich
codzienności spłynęły w dół, została sama przejrzystość.[...]
Doświadczenie przemiany na przełęczy pomiędzy północnym a środkowym
wierzchołkiem Broad Peaku, potwierdziło przekonanie Wojtka, że górska
wspinaczka jest drogą do odmiennych stanów świadomości, w których świat
przybiera zupełnie nowe barwy i nabiera nowych właściwości."
"Wspinaczki, takie jak trawers Broad Peaku, zasadniczo zmieniały życie
Wojtka. Doświadczenia emocjonalne, które stały się jego udziałem na tych
wysokich szczytach, różniły się między sobą intensywnością. Strach i
niepokój, ekstremalne, psychofizyczne wyczerpanie, rozpacz, głód i
pragnienie- wszystko to przeżył podczas trawersu Broad Peaków. Każde z
tych uczuć, choć przeważnie negatywnych, otwierało możliwość odwrotnej
reakcji. Euforia. Zaufanie. Opanowanie i spokój. Było tak, jak gdyby
wrota percepcji zostały przed nim otwarte. Wszystko to było przywilejem,
który stać się może udziałem wysokogórskiego wspinacza."
"Niestety , element, który towarzyszy najczęściej naszym górskim
poczynaniom, to stępienie wrażliwości na różne zagrożenia, połączone z
"subiektywnym poczuciem nieśmiertelności". Jest to często stan pożądany.
"Ekspozycja nie robi na mnie wrażenia", "z radością ładuję się w
horrory", to często i z satysfakcją wypowiadane zdania. Stan, który
porównałbym do etapu "mocnej głowy" na drodze do alkoholizmu. To pomaga
przekraczać bariery sportowego wyczynu, ale jakże często jest powodem
przekroczenia bariery życia. Silny duchowy element alpinizmu, który
propaguje Kurtyka, to w istocie pielęgnowanie swojej naturalnej
wrażliwości, na którą składa się również strach przed utratą
najcenniejszego daru- życia." (słowa Ludwika Wilczyńskiego)
"Po próbie na zachodniej ścianie K2 Wojtek był boleśnie świadom, że etos
lekkiego stylu i trudnych, nowych dróg, zawsze wiąże się z możliwością
porażki. Nauczył się również, że o bezpieczną porażkę, zamiast
ryzykownego zwycięstwa, warto walczyć. Rozwiązaniem było trwać na swojej
"ścieżce"- tam, gdzie nie ma reguł i procedur, a jedyna rada przychodzi
z wnętrza człowieka. Niezależnie od sukcesu czy porażki Wojtek wracał z
każdej wspinaczkowej przygody z nowym spojrzeniem na codzienne życie.
"Góry funkcjonowały, jako coś w rodzaju Wielkiej Miotły, która wymiatała
ze mnie wszelkie śmieci, wszelki banał, wszelkie obarczenie, które
wyniosłem z codziennego, neurotycznego życia, i ja wracałem z tych gór
jako nieskazitelna, czysta osoba." Stał się bardziej otwarty na piękno
życia i otaczający go świat. Nauczył się lepiej przyjmować życiowe
sprawy: to, że słabnie, starzeje się, choruje."
"Wojtek- elitarysta i obdarzony intuicją artysta- definiował wolność
poprzez styl i estetykę swoich doświadczeń. Ale również poprzez
wspinaczki i ryzyko, których podejmować nie chciał. Jako urodzony
intelektualista wyniósł ideę wolności na inny poziom, nawet jeżeli był
to tylko przejściowy stan świadomości. "Nie ma lepszego środka
antyneurotycznego, który równie skutecznie przywracałby właściwe miejsce
panoszącemu się konwenansowi i właściwe proporcje urojonym problemom,
niż wspaniała ściana. Nie ma też łatwiejszego sposobu na powrót do
szczerego i spontanicznego zachowania niż długa i trudna grań. Dlatego
człowiek powracający z trudnej eskapady górskiej jest istotą mądrzejszą,
spokojniejszą i promieniującą wewnętrznie. Niejako- wyzwoloną."
A tu kwintesencja całej opowieści i próba zwerbalizowania trudności jej narracji, kluczowa do zrozumienia całości:
"Jestem pewna, że dla Wojtka, najczystsze doświadczenie wspinaczkowe
istnieje w krainie poza jakąkolwiek formą komunikacji. Tej historii nie
da się opowiedzieć. Ale Wojtek rozumie wartość przekazywania swoich
głęboko osobistych epifanii dotyczących piękna, partnerstwa i przyjaźni
oraz- przede wszystkim- wolności. Wie, że swoim przekonaniem, iż
alpinizm nie polega jedynie na wznoszeniu się górską formacją, lecz na
wychodzeniu poza siebie samego, powinien dzielić się z innymi. "Jeśli
doświadczenia siły i miłości nie potrafisz przenieść z gór do swojego
normalnego życia i przekazać go innym, to wspinaczka nie ma sensu. [...]
Góry są moim tchnieniem."
To odpowiedź dla wszystkich, pewnie dla większości ludzi, którzy zadają
sobie pytania o sens tak karkołomnej pasji. Warto ją poznać, choć pewnie
zrozumie ją niewielu.