czwartek, 25 stycznia 2018

Dominik Rutkowski- "Zadry"

Niezwykle wyczekana nagroda w konkursie literackim portalu Lubimy Czytać!

Dobrą literaturę zwykle poznaje się od razu. Słowa płyną gładko i zakorzeniają się w umyśle, nie pozwalając odłożyć książki na półkę, każąc o niej myśleć, nawet gdy jest poza zasięgiem dłoni. A tutaj było co czytać! Ponad 400 stron małego druku. Zajęło mi to sporo czasu, ale był to nadzwyczajny zastrzyk emocji.

Historia opowiedziana przez Rutkowskiego jest doskonałym scenariuszem na film i mam nadzieję, że kiedyś takowy powstanie- sukces murowany!
Po mistrzowsku dozowane i budowane napięcie, zawieszenie historii pomiędzy czasami końca wojny a współczesnością, szeroka paleta charakterów i postaw ludzkich zmieszana w tyglu wydarzeń.
Ludzie z różnych stron i kultur, rzuceni na pastwę historii i jej paradoksów, kierowani są mocą przypadku, przymusu, a czasem i własnego wyboru do poniemieckiego majątku, z którego na fali nowej, powojennej władzy powstaje gdzieś na Pomorzu Zachodnim PGR.
Wrześniowo, mała mieścina usytuowana w pewnym oddaleniu od Miasteczka (Miastka) i Koszalina jest soczewką, w której odbija się obraz tamtych czasów. Wymęczeni wojną, uwikłaniem w układy, rzuceni przez ślepy wir historii ludzie pragną zacząć nowe życie, ale czy będzie im dane odrzucić od siebie uprzedzenia? Czasem łatwiej odpowiedzialność za własne krzywdy zrzucić na barki wroga, kozła ofiarnego...

O tym jak kształtowała się PGRowska mentalność- "Czy się stoi czy się leży, to wypłata się należy", mieniu niczyim, przymykaniu oczu na kradzieże, układach i układzikach i wykuwaniu się społecznych relacji przeczytamy tu sporo. Dowiemy się też skąd w ludziach wzięła się poustrojowa bezradność i bieda.
Nade wszystko jednak, między wierszami, w strzępkach historii wypowiadanych ściszonym głosem przy trwożnym odwracaniu głowy, będziemy przeczuwać nieuniknioną hamletowską tragedię zwaśnionych rodów.
Aż do ostatniej strony nakręcona spirala napięcia przytrzyma nas w pełnym niedowierzania szachu.

Niezwykle mocna lektura z wymownym tytułem!

sobota, 20 stycznia 2018

Grażyna Jagielska- "Ona wraca na dobre"

Czytanie prozy Jagielskiej to dla mnie przeglądanie się w studni. Zajęcie trochę kuszące, a bardziej niebezpieczne. Wraca przestroga z dzieciństwa- wciągną cię topielce... Czytam i mam poczucie, że gdzieś ucieka mi życiodajny tlen i muszę się mocno postarać, by go odzyskać.

Nie odnajduję tu potwierdzenia, że autorka- bohaterka i jej przyjaciółka Ewa wróciły na dobre. W związku z tym nie mam pewności, że z choroby psychicznej można wyjść bez szwanku i zacząć na powrót żyć własnym życiem. Może o to chodzi- nie da się wejść w te same buty, bo wciąż będą uwierać i odnawiać stare rany?
Monotematyczność Ewy skupionej na odtwarzaniu dnia, który był kontynuacją jej traumy, odważne wyjście Grażyny naprzeciw marzeniom, to ich sposoby na walkę czy ucieczkę? Nie umiem tego ocenić.. Przeraża mnie jednak świadomość jak krucha jest granica wytrzymałości człowieka wobec problemu czy zdarzenia, na które często nie ma żadnego wpływu i jak ogromna jest bezwzględna dwutorowość świata, który nie zważając na nic będzie biegł dalej obok i nigdy się nie zatrzyma.

Kwintesencją tej książki, w której fabuła jest w zasadzie tylko tłem procesu myślowego, jest zdanie:
"Życie w zgodzie ze sobą to skomplikowana sprawa. Wymaga dokonania zmian, które prawie zawsze są bolesne i budzą strach. Lęk przed zmianą i tym, co przyniesie, jest tak silny, że życie w niezgodzie ze sobą już wcale nie wydaje się takie złe, przeciwnie- wydaje się do zniesienia. Byłam dobrze zabezpieczona przed koniecznością dokonania zmiany w życiu, jak zresztą większość ludzi. Potrafiłam powiedzieć z dużą precyzją, dlaczego nie mogę jej przeprowadzić."

Zaglądam w siebie i widzę dużo więcej niż chciałabym zobaczyć. Jagielska pozostawia we mnie niepokój.

Ja, pustelnik. Autobiografia- Piotr Trybalski, Piotr Pustelnik

Jak różna jest droga ludzi do Gór...

Piotr "Pusty" Pustelnik, trzeci po Jurku Kukuczce i Krzysztofie Wielickim zdobywca Korony Himalajów i Karakorum rozbudzał moją ciekawość. Istnieje bowiem gdzieś obok głównego nurtu himalaistów i sam o sobie mówi, że jego sposobem na ten niebywały sukces był strach, przypadek i partnerstwo.
Jego droga w górach wysokich rozpoczęła się w wieku 39 lat, poza programem narodowym Andrzeja Zawady, skończyła piątym, udanym wreszcie wejściem na Annapurnę w wieku lat 59!

Jedynak, pieszczoszek rodziców, chłopiec z wadą serca, desperacko próbujący się wyrwać spod ich kurateli, długo dojrzewał do własnych wyborów. Jednak kiedy usłyszał zew wiatru pośród grani sięgających nieba, już nic nie mogło go zatrzymać. Często przytrzymywali go w miejscu inni ludzie potrzebujący pomocy, otrzymał nawet nagrodę Fair Play za całokształt kariery sportowej, blokowała pogoda, brak finansów, rozlatujące się zespoły; ale- ukończył swoje dzieło.

Pomimo wszystko nie jest to pomnik ze spiżu- może jak na mój gust za bardzo między wierszami (Piotr Trybalski- rozmówca Pustelnika wg mnie zachowuje się tutaj ciut zachowawczo), ale jednak widzimy obraz faceta, który nie potrafił tak jak np Maciej Berbeka poza górami oddawać się rodzinie. Wracał i znów myślał co dalej, żeby znowu uciec w góry. Nie dziwię się, że w końcu jego małżeństwo się rozpadło, choć oddaję tutaj honor jego pierwszej żonie- bardzo silna kobieta! Piotr Pustelnik znalazł jednak szczęście u boku kolejnej żony i na dodatek został tatą po raz kolejny, a zawodowo spełnia się w podróżach podbiegunowych.
Bardzo ciekawa rozmowa okraszona mnóstwem niezwykłych zdjęć.

I kilka ciekawych spostrzeżeń:
"W tamtym czasie toczyłem walkę o byt, by rodzina jakoś przetrwała. Miałem dwoje dzieci, w Polsce ciężko się żyło. Jeszcze nie za bardzo wiedziałem na co się zdecyduję, co wybiorę. Naukę? A może alpinizm? Do tej pory jakoś mi się udawało to wszystko łączyć, ale nagle się zorientowałem, że stojąc w takim rozkroku jestem przeciętny tu i tam. I którąś z tych przeciętności muszę wyeliminować. Ale nie miałem pojęcia jak to zrobić."

Takim podejściem niezwykle mi imponuje i za tym pewnie stoi sukces tego, że nie jest tylko legendą, a żyjącym człowiekiem:
"Góry nauczyły mnie, żeby z własnej woli czy to dla zaspokojenia ambicji, czy z innych powodów, nie pakować się w sytuacje, w których człowiek musiałby dokonywać niemoralnych wyborów. Nauczyły mnie unikać diabelskiej alternatywy. Lepiej nie wejść na szczyt, zawrócić, niż pchać się z przekonaniem, że jakoś to będzie."

"Mimo to uważam, że nie można uciekać od odpowiedzialności, gdy człowiek wpakuje się w sytuację z tą nieszczęsną, diabelską alternatywą i musi podjąć decyzję: ratować siebie czy pomóc komuś innemu. Jeśli ktoś ma problem z etycznym wyborem- niech nie pcha się tam, gdzie może paść pokerowe: sprawdzam. I to nie jest ucieczka od wzięcia odpowiedzialności za innych, to jest niewplątywanie się w sytuacje, w których tę odpowiedzialność należałoby wziąć."

W pewnym momencie konstatuje ze smutkiem:
"Rzeczywistość, od której uciekamy w góry, dogania nas tam i wali po łbie."

A tu najczystsza definicja pasji:
"Każdy człowiek ma w organizmie jakąś czułą strunę, gdy się ją trąci, odzywa się dźwięk, którego człowiek potrzebuje. Najsłodsza melodia."

Pozostaje nam życzyć sobie, by każdy z nas usłyszał ten jedyny, właściwy sobie dźwięk, który doprowadzi go do pasji dającej szczęście.

poniedziałek, 15 stycznia 2018

Olga i Piotr Morawscy- "Od początku do końca"




"Wspinam się nie tylko dla samej skały czy lodu i dla samego wspinania. Dla mnie to także podróże, poznawanie ludzi, życia w namiocie, walka ze śniegiem i wiatrem. Przepiękne widoki, gdy człowiek wisi w środku ściany, a pod nim znajduje się kilkaset metrów czy kilka kilometrów powietrza. Kiedy jestem w górach, nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech. Jest wyłącznie natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, że to tylko mój wymysł, bo przed życiem się nie ucieknie. Zależy, kto co nazywa życiem. Ledwie wrócę do domu, już tęsknię do kolejnych przygód. Jak to kiedyś powiedział mój znajomy: na początku twoje życie toczy się normalnie, czasem przerywasz je wyprawami; potem twoje wyprawy toczą się normalnie i czasem przerywasz je życiem."

Nie wyschły jeszcze łzy i zastanawiam się jak spisać to co czuję. Zbliżyłam się do autorów tej niezwykłej książki. Dzięki Oldze, która po śmierci Piotra pod Dhaulagiri postanowiła zrealizować marzenie Piotra i wydać książkę o jego pasji, mogłam być milczącym świadkiem ich wspólnego życia. Jego z perspektywy dziennika, pisanego podczas wypraw wysokogórskich. Jej ze wstępów pisanych przed każdą z nich i niezwykle wzruszającego i oczyszczającego zakończenia.
O tym, jak rodził się ich związek, jak wyglądało ich wspólne życie, co tak naprawdę oznacza pasja zdobywania gór wysokich dla rodziny i samego wspinacza; o rozłące, powrotach, wierze, nadziei, strachu... Ale też o realizowaniu swoich marzeń, poświęceniu, wewnętrznym rozdarciu...

"Jest późny wieczór. Leżę w namiocie pogrążony w rozmyślaniach i nie mogę zasnąć. Wiatr co pewien czas wpada gwałtownie między namioty, szarpie, gniecie i cichnie gdzieś pomiędzy serakami. Ale to nie on nie pozwala mi zasnąć. Jutro schodzę, zabieram wszystkie swoje rzeczy i opuszczam to miejsce, które przez dwa miesiące było dla mnie domem. Opuszczam górę, na której filarze zostawiłem wiele sił, przekleństw i radości. Na tych lodowo- skalistych stokach zostawiam część siebie, swojej duszy i swojego serca. Wracam uboższy o taką właśnie cząstkę siebie. Wiem, że po powrocie będę jej szukał nadaremnie. Będę się budził w nocy, patrzył w spokojny, nieruchomy sufit i podświadomie nasłuchiwał wycia wiatru, jęku szarpanej nim góry. Przed oczami będę się starał wywołać jej obraz. Będę snuł plany powrotu do lodowej krainy, marzenia o walce, nadziei, porażce i smaku zwycięstwa. Smaku, którego nie było mi dane teraz zaznać. Jednocześnie się cieszę, że wrócę do kochanych osób, do świata, od którego sam uciekłem, a teraz za nim tęsknię. I tak już chyba pozostanie. Człowiek rozdarty pomiędzy dwa światy, szukający cząstek samego siebie porozrzucanych wśród śnieżnych grani i ulic wielkiego miasta, rozpaczliwie usiłujący je pozbierać."

Piotr Morawski dalej stwierdza:
"Człowiek wpadł w ten surowy, biały świat i będzie pragnął go do końca życia. Ale w tym surowym, białym świecie będzie pragnął rodziny i bliskich. Kompromis nie istnieje..."

Wiedziała to też jego żona; była świadoma tego, że właśnie miłość do gór, najbardziej określająca i kształtująca człowieka, którego kochała okradła ją z niego samego. Zdawała sobie sprawę z faktu, iż jej życie było przez to zdominowane, ograniczone i trudne. Jej mąż realizował zasadę : Ze wszystkich dróg wybieraj zawsze najtrudniejszą. A ona..
Została sama, by dopiero wtedy, przeżywając ból straty jakiej nawet nie umiem sobie wyobrazić, zrozumieć, że życie toczy się dalej, pomimo wszystko i że ona da sobie radę sama.

Płakałam nad jego bezsensowną śmiercią, gdzie tak blisko było wybawienie, ale w głębi duszy wiem, że teraz prawdopodobnie jest szczęśliwy, tam w tej lodowej otchłani.

Joanna Bator- "Purezento"


Czytelniku, nie odbiorę Ci tej przyjemności pisząc recenzję... Cóż mam bowiem powiedzieć...
Swoim astetycznym pięknem książka ta pozostawia człowieka w wielkim niedosycie! Pomiędzy obowiązkami, rodziną, snem- nadal płynę na rowerze poprzez przecież zupełnie obce, a niezrozumiale bliskie Tokio, z kotem w koszyku, wypatrując na horyzoncie fantomu góry Fuji...
Zaczarowana książka- a okładka najpiękniejsza jaką widziałam w życiu!

Joanna Bator jeszcze nigdy mnie nie nie zawiodła.. Nawet opluwany "Rok królika" miał w sobie to coś.. Tutaj przeszła jednak samą siebie. Historia jak balsam na potrzaskane problemami serce i jak dobra, kojąca dłoń, która głaszcze po strudzonej głowie. Szkoda, że pochłania się ją migiem, bo aż chciałoby się w niej zamieszkać...

Zostawia też w pamięci ulotny dotyk, zapach i smak Japonii, a przecież nigdy jej nie widziałam ani nawet nie interesowałam się tym krajem.

Może tylko czasem, w powtarzalnych motywach, przez ułamek sekundy, leciutkie drżenie, zmęczenie materiału, przeczucie zniecierpliwienia, szybko odpędzone ruchem dłoni. Joanno, nie wyprowadzaj nas z baśni swoich światów pod żadnym pozorem!

Przesłanie, historię, mądrość słów muszę w sobie poukładać jak zakupy w spiżarni, jak książki na półce, przemyśleć, oswoić..
Zostaję więc z garścią zdań...

"Kocha się tego, któremu najbardziej pragnie się opowiadać."

"Przypomniałam sobie słowa Makoto: miejsce, w którym widać światło, wymaga wysiłku. Łut szczęścia przydarzy się tylko umysłowi dążącemu do światła. Żyjący w ciemności zmarnują dar. Czy ja taka byłam?"

"Być może moje życie stanie się teraz wędrówką przez kraje, domy, ludzi. W miarę upływu czasu zgromadzę coraz więcej miejsc do tęsknienia. Ale do żadnego się nie przywiążę. Stanę się kolekcjonerką odcieni melancholii (...)"

"-Jak się nie podejmuje decyzji?
-Zwolnij. Bądź cierpliwa. Pozwól rzeczom toczyć się w swoim rytmie. Niektóre sprawy wolno dojrzewają. Inne mijają powoli. Niektórzy ludzie mają inny rytm. Jeśli ci na czymś albo kimś zależy, otwórz zmysły. Wsłuchaj się w ten rytm. Poczuj go."

"Czasami jest się pewnym od razu. Widzi się innego człowieka i coś delikatnie klika we wszechświecie. Zaczyna się historia jak ziarnko piasku. Jak lawina. Ta jedyna twarz wybrana spośród innych twarzy. Kiedy poznałam mojego chłopaka, wiedziałam w tej samej chwili, że chcę z nim pobyć. Takie słowa wtedy mi przyszły do głowy. Pobyć z nim. Kiedy poznałam Mako, chciałam, by mnie wziął. Tak, jak bierze się prezent. Ja czułam się obdarowana od chwili, kiedy go zobaczyłam."

Ponad to, jeszcze haiku. Upojona pięknem słów dostrzegłam tylko dwa. A wy?